Z psiego pamietnika...
Opowiem Ci od poczatku. Usiadz prosze. Nie przerywaj, nie dopytuj. Po prostu sluchaj.
Nie pamietam gdzie sie urodzilam. Ani kiedy. Chyba wyrzucilam to z pamieci. Swoich rodzicow tez nie pamietam wcale. Pamietam za to pierwszy dom. I te wspomnienia wracaja jak bumerang. Dom smierdzial zawsze - alkoholem, brudem, brakiem jedzenia i bieda. Jak bylam mala, bylo dobrze. Potem uroslam. Bylo coraz gorzej. Duzy Dorosly przestal mnie lubic. Mowil, ze przejadam jego pieniadze, ktore moglby wydac lepiej. Nie wiem, co konkretnie moglam przejadac jego, bo jedzenia szukalam sama. Poznalam z bliska jego buty. Bolaly te buty. Poznalam z bliska jego pasek - tez bolal. Poznalam jego dlonie - balam sie ich.
Pamietam jak dzis bol szczeki po kolejnym spotkaniu z jego butem, bol zeber, kiedy mnie gonil i zlapal.
Tak... z pierwszego domu pamietam bol i strach. Przez wiele lat. Natura mnie pchala do posiadania dzieci, a potem te dzieci mi zabierano. Zaraz jak sie urodzily. Juz bym wolala w ogole ich nie miec niz tracic w ten sposob. Znikaly zaraz po urodzeniu. Raz tylko slyszalam jak krzyczaly.
Potem byl krotki lot przez okno i ziemia. Blisko. Bardzo blisko. Kolejny bol.

Potem byl drugi dom. I bardzo stary Duzy Czlowiek. I tam byly jeszcze dwie dziewczyny. Podobne do mnie. Nie chcialy ze mna rozmawiac, smialy sie ze mnie, ale krzywdy nie robily. Tylko jedzenia bylo malo. Mowily, ze Duzy Stary Czlowiek nie ma pieniedzy na jedzenie. Probowalam to zrozumiec, ale nigdzie nie bylo czuc tego charakterystycznego smrodu. Chyba pogodzilam sie z losem. Patrzylam z daleka na inne. Byly takie tluste, wesole. Wtedy nie rozumialam roznicy.
Pewnego dnia Duzy Stary Czlowiek nie wstal. Potem przyjechali inni Duzi Ludzie i go zabrali. Dziewczyny mi powiedzialy, ze poszedl za Teczowy Most, a my musimy szukac innego domu. Balam sie, ze kaza mi wrocic w tamto miejsce. Wolalabym uciec i zyc sama. Przyjechali jacys Ludzie. Smierdzieli strachem, upokorzeniem i glodem. Nie chcialam, zeby mnie zabierali. Wpadlam w histerie. I tak mnie zlapali i zabrali. Krzyczalam cala droge, zeby nie zabierali mnie tam, gdzie juz bylam. Ze wole, zeby mnie zabili, jak dzieci, ktore mi zabral.

Zajechalismy na miejsce. To byl moj trzeci dom. Czuc bylo strach, brak nadziei, glod i ponizenie. Wsadzili mnie do klatki z kilkoma innymi. One mi wyjasnily, gdzie jestem. Ze to jest miejsce straszne. Ze stad rzadko kto wychodzi. Ze wiekszosc z nas zostaje tu na stale a szanse maja tylko najmlodsze. Ja nie bylam mloda. Mialam juz swoje lata. Upewnily mnie w przeswiadczeniu, ze jestem brzydka dla Duzych Ludzi. Stracilam nadzieje. Pomyslalam, ze jesli sie zaglodze, to nawet nikt nie zauwazy. Za bardzo balam sie glodu. Czasem cos udalo mi sie zjesc. Nikt nie zauwazyl. Dla mnie i tak juz nie bylo nadziei. Mialam tu zostac na zawsze. Wolalam powoli umrzec. Przewegetowalam zime. Przyszlo lato. Przychodzili rozni Duzi. Nawet nie chcialo mi sie wstac. Patrzylam tylko z daleka, ze swojego kata. Potem przestalam nawet patrzec. Marzylam tylko o tym, zeby sie zrosnac z betonem na ktorym lezalam.
Lal deszcz. Czulam jak woda wciska mi sie pod futro i strugami splywa po ciele. Czulam kazda krople. Ktos wolal cicho przy klatce. Nie chcialo mie otworzyc oczu. To i tak nie do mnie. Ktoras szturchnela mnie w bok i powiedziala - moze bys tak ruszyla dupe? Ruszylam. Co mi szkodzilo. Rzucilam odruchowo okiem. Staly tam Dwie i patrzyly. Wiem, wiem, jestem brzydka, koslawa. Wiem. Patrzyly. Zawolaly. Dajcie mi spokoj. Nie musicie sie ze mnie smiac na glos. Widac co widac. Zwolaly. Dajcie mi spokoj.
Przyszla Duza stad i wyjela mi z klatki. Zapytala Duzych - jestescie pewne? Juz jej do klatki nie wsadze. Tak. Prosze o nia wlasnie. Nie wiedzialam, o co chodzi. Przez chwile bylam pewna, ze juz dzisiaj czas na moj strzal. Zblizal sie ak nieuchronnie, ze sie do tej mysli przyzwyczailam. Potem mialam pojsc za teczowy most. Bo bylam za stara, za brzydka, zbyt koslawa. I chora.
Nie bylo strzalu. Duza wziela mnie na kolana. Poczulam zapach domu. Przywarlam odruchowo i zrozumialam, ze to moja jedyna szansa. Modlilam sie, zeby mnie stad zabraly. Poczulam nadzieje. Chcialam wrosnac w Duza tak, zeby nie mogla mnie tu juz zostawic. Podpisala jakies papiery i... zalozono mi obroze. Zawolala - choc do domu. Dom... wspomnienia. Smrod, bol i strach. Nie chialam isc. Wziela mnie na rece.
Dlugo jechalysmy. Poznalam co to tramwaj i autobus. Balam sie. Potem byl dom. Pachnial domem, jedzeniem, Duzymi. I byl tam kot - Simba. Powiedzial, ze wdarlam sie na jego teren, ze Duzi naleza tylko do niego. Obrazil sie. Potem mi wybaczyl. Powiedzial, ze w zasadzie, to mozemy sie podzielic.
Dlugo czasu zajelo mi zrozumienia, ze reka tych Duzych nie zadaje bolu. Ze oni nie znikaja, gdy wychodza za drzwi. Ze zawsze wracaja. Prawie.

Chyba poczulam sie szczesliwa.